Jolka bała się
starych ludzi. Bardziej bała się starych kobiet, niż mężczyzn, że są wątlejsze,
że umrą zaraz po jej wizycie, albo co gorsza – na jej oczach. Brzydziły ją te
wylazłe żyły, złuszczona skóra, luźne wargi, przebarwienia, zapach i głuchota.
Jolka, kalając
się tymi lękami przez całe swoje życie, umarła zanim zdążyła się zestarzeć.
Chciała być pochowana w czerwonej sukience, błyszczących pantoflach i z
koralami na szyi, a że taka stylizacja nie pasuje do starej kobiety Jolka,
pewnego słonecznego dnia, po prostu postanowiła pozbawić się życia. Rozmyślania
nie trwały zbyt długo – pistolet wykluczyła od razu, za bardzo przywiązana była
do swojej powierzchowności, pętla na szyi również nie – jakby wyglądały na tym
korale ? Najbardziej artystycznie było podciąć sobie żyły. Podcięła wzdłuż,
żeby nie robić zbędnych scen. Sceny były i tak, na pogrzebie Jolki. Matka,
jeszcze lekko otumaniona, histerycznie płakała, ojciec trzymał fason i poważną
minę. W końcu nie codziennie chowie się jedynaczkę. Ludzi przyszło sporo, bo
każdy był ciekawy – jakie problemy miała ta młoda dziewczyna, czy można było
jej pomóc, co doprowadzi do tragedii, czy można było temu zapobiec, jak teraz
poradzą sobie jej bliscy… etc.
A Jolka, mimo
tej całej ludzkiej niedomyślności swojego bytu – po prostu nie chciała się
zestarzeń. Jolka bała się starych ludzi.
I starości.